Kenia-Tanganika-Zanzibar

"Prawdziwi podróżnicy to ci tylko, którzy wyruszają, aby wyruszyć"

Charles Baudelaire

Na początek moje ulubione rejony, podróż przez przepiękną Afrykę Wschodnią. Wyjazd trwał 16 dni, nazwijmy ją „ śladami Swahili”. Nie wymaga on zbyt wielkiej wprawy podróżniczej, tym bardziej gdy się o nim pisze wydaje się banalny. Jednak poza biletami lotniczymi, wstępną rezerwacją hotelową organizuje się sama na miejscu z dnia na dzień od spotkanej osoby do kolejnej. Niesie to ze sobą wiele przygód, drobiazgów, ciekawostek, nowych znajomości czy doświadczeń. Liczę że poznacie to na własnej skórze więc nie rozpisuje się zbytnio szczegółowo.
Osobiście jestem zdania że należy wykorzystać każdą chwilę, każdą okazję by poznawać świat. Więc przygoda zaczyna się już w Paryżu i choć widziałem to miasto wiele razy to błądzenie po jego uliczkach jest nadal czymś nowym.
- Warszawa  ( kod lotniska WAW) - Paryż (kod lotniska CDG)
 


Wystarczyło mi czasu by zobaczyć kilka z wielu miejsc z których słynie to miasto, zjeść coś smacznego we francuskiej restauracji. Następny lot miałem dopiero o 23 więc starałem się wykorzystać te 12 godzin. Po wylądowaniu tuż przed południem i pozostawianiu bagażu mogłem ruszać na zwiedzanie Paryża. Oczywiście jeszcze z CDG należy dojechać około 40 minut kolejką podmiejską i wysiąść na odpowiedniej stacji przy Notre Dame. Wydrukowałem sobie listę miejsc które chciałem zobaczyć oraz wgrałem mapę Paryża dzięki temu pewnie przespacerowałem od katedry Notre Dame przez pola Elizejskie do Łuku Triumfalnego, minąłem wracając taką zardzewiałą antenę zdaje się jakiegoś Eiffla i po pysznej kolacji w okolicach Luwru zakończyłem dzień zwiedzania.
- Paryż (kod lotniska CDG) – Mombasa (MOI)
Po dość długim locie z przerwą na papierosa w Addis Abeba (za co jestem wdzięczny liniom Ethiopian Airlines, za to i za całkiem słuszny posiłek na pokładzie 787) byłem już o 12 w południe dnia następnego w Mombasie. Paszport, wiza, wymiana pieniędzy na „szmatki” i negocjacje co do opłaty za kurs taksówką z jednym a przypadkowo wybranym kierowcą. Miasto jest dość nietypowe pod kątem swojej geografii a z drugiej strony typowe w skali tłoku i gwaru afrykańskich miast. Mombasa to przede wszystkim port i w dużej swojej części leży na wyspie co sprawia że musimy odstać swoje w kolejce na prom by je opuścić. Wystarczy jednak godzina i około 40 -50 dolarów by wydostać się z dość hałaśliwego i nie ma co kryć brudnego miasta do kurortu leżącego nad pięknymi plażami. Możemy udać się na północ do Wathamu gdzie królują widoki niemal z filmu Avatar i portugalskie knajpki lub co osobiście preferuje na południe. Diani to przepiękne miejsce na południe od Mombasy nad którym mógłbym rozwodzić się na wielu stronach ale przede wszystkim to cudowna baza wypadowa na krótkie i dalsze safari po parkach narodowych Kenii. Polecam Tsavo czy dalszy wypad do Amboseli póki nadal są pełne majestatycznych słoni czy uroczych żyraf. Diani to przede wszystkim kurort ale spotkacie tam też wiele lokalnych knajpek z przepysznym jedzeniem, targowiska z owocami czy stoiska z rękodziełem i magnesikami na lodówkę :). Dziesiątki lokalnych przewodników będzie was namawiało na wędkowanie czy odwiedzenie maleńkich wysepek leżących nieopodal. Większość polskich biur podróży organizuje właśnie tam pobyty dla swoich gości, lecz zwracajcie uwagę na ich oferty bo czasem im się myli Mombasa z Diani i miast pięknych zakątków na skraju cywilizacji spędzicie urlop w centrum tłocznego miasta choć faktycznie nieopodal plaży. Wycieczki organizowane samemu mają tą przewagę że możecie skorzystać z maleńkich klimatycznych hotelików których jest tam pełno a zbudowanych w stylu Afrykańskim a nie bloków rodem z Ursynowa które są mekką dla zorganizowanych wycieczek. Gdy już nacieszycie się plażą , polecam spacery wzdłuż jedynej utwardzonej drogi tego miasteczka w poszukiwaniu przewodnika. Nie uciekajcie jeśli "biuro" firmy mieści się w lepiance a jego właściciel poda wam mocno nadwyrężone menu z typowymi trasami safari. Wbrew stereotypom jakimi zwykliśmy się kierować w Polsce, jego usługi będą zazwyczaj profesjonalne a cenę można spokojnie wynegocjować nawet 30 procent w stosunku do ceny z przybrudzonej karteczki. Podróżowanie po samym dość długim miasteczku ulokowanym po obu stronach drogi biegnącej na południe aż do granicy z Tanzanią jest bardzo proste. Wystarczy zgodzić się machnięciem ręki na jedną z setek ofert przedstawioną w postaci dźwięku klaksonu przejeżdżającego tuk-tuka i możemy za dolara dostać się w dowolne miejsce Diani. Choć w większości miejsc należy się targować to akurat ci kierowcy są nader uczciwi. Kurs kosztuje około 1 dolara czyli 100KSH. Dla mnie jest to jednak tylko krótki (3 dniowy) przystanek na wyspanie się, odreagowanie i aklimatyzację. Pora więc na wylot do centralnej Tanzanii.
 
 
- Mombasa (MOI) – Kilimandżaro (Tanzania – okolice Arusha)
 

Po kilku godzinach w niewielkim samolocie który mijając wielki rów Afrykański podskakiwał jak samochód na bezdrożach, lądujemy w cieniu największego szczytu Afryki Kilimandżaro. Tym razem poza paszportem, wizą oraz wymianą waluty, konieczna będzie „żółta książeczka” a w niej wpis dotyczący żółtej febry, a raczej szczepienia przeciw niej. Cała procedura jest jednak bardzo sprawna i po chwili ponownie negocjuje cenę z taksówkarzem. Dalszym etapem są parki narodowe Tanzanii. Najbardziej znanym jest Serengeti ale nie tylko on zasługuje na uwagę. Zdecydowaną perłą Tanzanii jest park narodowy Ngorongoro. Za bynajmniej nie drobną opłatą można wynająć przewodnika i mieć luksusowe safari z komfortowymi hotelami. Można też je mieć zdecydowanie taniej i na pokład samochodu terenowego z wczesnych lat 90-tych wziąć namiot, śpiwory, garnki i prowiant a jako kompana podróży przewodnika oraz kucharza. Zdecydowania polecam ten drugi sposób i choć brak bieżącej wody, chłód nocą w górach czy w końcu towarzystwo innych jak zebry i żyrafy zwierząt może być dokuczliwe, nic nie zastąpi widoku wschodu słońca po zimnej nocy czy klimatu przy ognisku wieczorem. Znalezienie przewodnika jest równie łatwe jak w Kenii, jedyna zmianą jest to ze targowanie nie jest tak efektywne, a ludzie uśmiechają się jakby ciutek mniej. Bilety wstępu nie są tanie więc nie liczmy ze za 100 dolarów zwiedzimy je wszystkie, ale na pewno przewodnik dostosuje wyprawę do naszych możliwości. Zmianą jest tez to że proporcje pomiędzy czystymi a brudnymi elementami garderoby zdecydowanie się zmieniły a świat publikowany przez internet z news’ami z polski jest jakby obcy i nierealny. Nie liczcie na jakieś niesamowite wygody tych safari, bardziej na przygodę opływającą w nowe doznania. W nagrodę za trudy spróbujecie przepysznych czerwonych bananów które rosną jedynie tam, poznacie piękno przyrody a może też dołączycie do migracji zwierząt która odbywa się przez park Serengeti. Na pewno spotkacie co najmniej 4 z pięciu zwierząt tzw. Wielkiej Piątki czyli  afrykańskiego słonia sawannowego, nosorożca czarnego, lwa , bawoła afrykańskiego i lamparta. Wielbiciele ptaków na pewno też będą zachwyceni szczególnie w parku Arushy.


W trakcie tej wyprawy nie zostałem zbyt długo w Arushy ale jeśli będziecie mieli okazję bardzo polecam to miasto, jest czyste i spokojne jak na miasta w Afryce. Po tygodniu życia pod plandeką, setkach kilometrów przebytych przez busz, wymianie kilka razy uszkodzonych kół w przerobionej toyocie ruszyłem dalej.


 
– Kilimandżaro (Tanzania – okolice Arusha) – Zanzibar (ZNZ)
 
Zanzibar to przepiękna i bardzo gorąca wyspa, znów więc odpoczynek w pięknym hotelu nad oceanem. Tu można spróbować pysznego jedzenia, spotkać przyprawy które zazwyczaj przyjmujemy że dorastają w torebkach w sklepu na rogu na nie są roślinami czy drzewami. Co rzadkie w Afryce możemy tez poznać historię tego miejsca, zwiedzić muzea, stary port czy wyspę skazańców. Historia Zanzibaru jest bardzo ciekawa i choć w dużej mierze zbudowana jest na okrucieństwie, bo wyspa słynęła z dwóch rzeczy, mianowicie handlu niewolnikami i goździkowców jest piękna. Wnętrze wyspy porośnięte dżunglą, sadami bananowców też kusi urokiem. Osobiście znalazłem hotel od wschodniej strony wyspy, bardzo tani malowniczy a za oknem rozpościerał się ocean indyjski. Warto na pewno zajrzeć do stolicy wyspy i do starej części miasta Stone Town. Zobaczymy zabytkowy port, muzeum niewolnictwa, jak tez możemy stamtąd udać się na wyspę Prison Island gdzie zobaczymy gigantyczne żółwie. Polecam też wycieczkę do ogrodów przypraw gdzie zobaczymy niemal wszystko co od tak dawna stosujemy w kuchni, albo nie stosujemy jak ja - ale mógłbym gdybym potrafił gotować.
Znalezienie przewodnika nie stanowi problemu, tylko ze tak na prawdę poza owym ogrodem zupełnie go nie potrzebujemy. Polecam podróże busikami Dala-Dala, na miejscu na pewno natkniemy się na kogoś kto jest przewodnikiem i akurat jechał obok nas na podłodze owego busika.  Jeśli nawet tam go nie spotkamy to ktoś na pewno się zjawi i z chęcią za drobną opłata nas oprowadzi po ogrodach i uświadomi nas że... ot choćby ten groch co rośnie to wanilia :)
Cóż szkoda że czas tak szybko mija. Więc po kilku dniach przepełnionych zwiedzaniem całej wyspy, podróżami od stolicy po wschodnie wybrzeże, byciu atrakcją dla tłumu współtowarzyszy busików, zagadką dla dzieciaczków czy mi czasem biała farbka nie zejdzie niestety musiałem wracać.
 
– Zanzibar – Mombasa – Paryż - i niestety Warszawa
 
To krótka wycieczka która daje chwilę odpoczynku od codzienności, bardzo polecam. Więc jeśli nie macie czasu, chcecie poznać zarówno Afrykę kontynentalną, plaże a także niesamowitą przyrodę macie wszystko w małej pigułce która jest do przełknięcia dla każdego nawet najbardziej rozkapryszonego turysty.  
 
 
 
 
 
Kilka zdjęć z tej wycieczki:
 
Hotel w Diani
 
 
Kilimandżaro, widok przy śniadaniu J
 
Zachód słońca nad Ngorongoro
 






Droga przez park Tarangire
 
Takie sobie zwierzątko domowe J
Pomnik upamiętniający ofiary niewolnictwa – Zanzibar
 






Stone Town - Zanzibar

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz