być jak Bear Grylls


"Istnieje wiele zabawnych rzeczy na świecie. Wśród nich wyobrażenie białego człowieka, że jest mniej dziki od innych dzikusów."

Mark Twain

 
   
Chciałbym zbiorowo odpowiedzieć na pytania które często się nasuwają podczas podróży. Nie to bym znał odpowiedzi na każde a nawet na większość, nie mam zamiaru rywalizować z bosym pielgrzymem czy kobietą bez granic. Istnieją natomiast banalne wnioski, proste spostrzeżenia lub zwyczajnie już kogoś o to pytałem :)



coś o diecie :)

 Zacznę od czegoś pysznego. Wielu turystów boi się lokalnego jedzenia uważając że może im zaszkodzić, że skoro jest przygotowane w kuchni której nie zbudowała ikea lub inna znana firma to nie może w niej powstać danie które nas nie zabije po pierwszym kęsie. Jeśli nawet by tak było ze nie zginiemy "on line" jak mówi skomputeryzowana młodzież to dopadnie nas milion chorób z biegunką jako formą spędzania czasu przez najbliższe lata, w najlepszym razie oczywiście. 
To tyle co do przesądów jakie często słyszę, a jakie są fakty.
Faktycznie w tamtej typowej kuchni nie ma ozdobnych klamek, stylowych ręczniczków w kratkę i tych wszystkich gadżetów które my posiadamy a które służą jako dekoracja bo i tak ich nie używamy, a przynajmniej ja nie używam. Przerażę was, ale nie ma nawet najnowszej serii garnków które można kupić na dogodne raty za równoważność rocznego przeciętnego wynagrodzenia, co najważniejsze nie ma też lodówki. Tak to niesamowite, z drugiej jednak strony skoro nie ma prądu to raczej jest zrozumiale że nie sprawdzała by się zbyt dobrze. Więc czy jedzenie w nas zabije bez całego arsenału typowego dla kuchni europejskiej, a może powinniśmy wziąć chińskie zupki jako prowiant? Otóż nie, wszystko co dostaniemy do jedzenia jest świeże, bo świeże być musi skoro nadal jest jadalne. Świeżość z resztą też jest innym pojęciem, u nas oznacza że niedawno kupiliśmy to w sklepie, tam że zostało zerwane z drzewa, wykopane lub złowione kilka godzin temu. Nikt nie przetrzymuje tygodniami jedzenia, przyroda ma tak intensywny cykl wegetacji że bez sensu jest trzymać je w lodówce (której nie mamy) gdy możemy zerwać cały rok z drzewa czy z palmy owoce lub złowić ryby. Zresztą przy tak wysokich temperaturach jedzenie psuje się tak szybko że poza suszonymi rybami które nie kuszą aromatem na bazarkach cała reszta jest bardzo świeża. Nie panikujmy więc gdy kuchnia jest dość mało modernistyczna i składa się często z miejsca na ognisko i kilku garnków bo może nas zadziwić danie jakie zostanie na niej przygotowane. Poznacie na nowo smaki jakie znacie tylko teoretycznie, kupujecie ich suplementy, bo gdy spróbujecie świeżych cytrusów przekonacie się że to co znaliście było właśnie jedynie sztuczną próbą naśladowania. Oczywiście nie każda kuchnia jest tak bogata w smaki jak Francuska czy Włoska, łączy je natomiast świeżość i prostota. Tu należy zaznaczyć że nie można opisać globalnie jakiejś kuchni np. Kenijskiej, Ghańskiej czy Senegalskiej. Powodem jest owa świeżość produktów, nie kupimy np. krewetek daleko od oceanu bo były by nieświeże, nie kupimy ananasów gdzie nie są uprawiane. Spotkacie pewne stałe cechy, np. Ugali w Kenii czy tilapie w Ghanie oraz placki w Etiopii ale cała reszta już jest zależna nie od kraju a od występujących na danym terenie roślin czy zwierząt. Polecam bardzo by próbować i odkrywać smaki Afryki a wasza podróż stanie się pełniejsza.


Wracając do niebezpieczeństw kulinarnych, oczywiście istnieją ale związane są z tym że jesteśmy przyzwyczajenie do przetworzonego jedzenia. Należy więc badać tez naszą odporność i być ostrożnym, szczególnie jeśli chodzi o wodę bo ta niestety świeża w wielu regionach być nie może z oczywistych względów.


Co natomiast spotkacie a co gorąco polecam? Zdecydowanie Mazdazi lub ich odpowiednik. To trójkątne danie może zarówno być wypełnione mięsem, lub przygotowane na słodko. Spotkacie je właściwie wszędzie na straganikach, są pyszne i poprawią nastrój nawet najbardziej zdegustowanego wędrowca. Problematykę jedzenia zakończę jeszcze jedną uwagą która jest oczywista dla kogoś kto choć raz chodził po górach. Nie ważne czy zamierzacie przejść kilometr czy idziecie na plażę, w waszym plecaku powinna znajdować się „woda”. Osobiście uważam że powinien być to słodki napój np. cola, sok, cokolwiek słodzone by dodał wam energii. Oczywiście zdrowy tryb życia który jest tak modny w Polsce wymaga by była to woda, ale gdy słońce was za mocno przypali, gdy w kilka chwil wasza cała energii gdzieś ucieknie, będziecie mieli gdzieś porady jakiś fitness lady z TV. Ważne będzie byście jakoś doszli do hotelu, knajpki, gdziekolwiek. Więc osobiście radzę weźcie coś słodkiego, butelkę fanty chociażby. Zbędne kilogramy nie wrócą do was po wypiciu pól litra napoju za to będziecie się czuli bezpieczniej. Uwierzcie nie przesadzam, słońce może wyssać energię z każdego nawet najbardziej odpornego turysty i stać się to może w kilka minut. Więc gdy poczujecie zawroty głowy, siądźcie w cieniu i wypijcie ową cole. Gadanie o tym jak cukier jest śmiercią w granulkach możecie zostawić na okres po powrocie.



   

i o cenach

Inną kwestią jest targowania się o cenę. Powszechnie wiadome jest (a wiedze czerpiemy z przewodników czy przypisów na stronach firm turystycznych a zazwyczaj z  zasłyszanych opowieści słowem plotek) że należy się targować w Afryce. Jest to wręcz koniecznie, inaczej możemy obrazić sprzedawcę. Trochę jakby Afryka była jakimś niewielkim miasteczkiem za Radomiem gdzie żyje no maksymalnie 20 osób i wszystkie owe 20 osób uwielbiały się targować. Idziemy zatem za dobrą radą, tym bardziej że ma ona pozytywny wydźwięk ekonomiczny i targujemy się jak oszalali o  wszystko. Od taksówki po colę, za banana i koraliki, czasem nawet nie zważając że Pani banana chce nam oddać właściwie darmo a koraliki kosztują np. 20 KSH czyli mniej jak 80 groszy. Cóż, chcemy być mili i nie chcemy obrazić sprzedawcy, tak pisali w przewodniku.
 
Tu chciałbym jednak przytoczyć kilka faktów. Afryka środkowa, czyli przyjmijmy że to ta część nie bardzo oddalona od takiej grubszej kreski na globusie zwanej równikiem jest trochę większa od Europu. Jak trochę większa? Otóż jeśli przyjmiemy że z Mińska do Lizbony jest jakieś 3800 km i jest to najdłuższa trasa jaką możemy przebyć przez nasz kontynent jadać z zachodu na wschód  (lub odwrotnie) to z Mombasy do Banjul jest 8500 km. Słowem, chciałbym nadmienić że jeśli komuś to umknęło to olbrzymi kontynent jest, a jego fragment rozleglejszy jak Europa. Kontynent mieszczący wiele kultur, pełen różnorodności a co za tym idzie przyjętych norm i zachowań. Targować się oczywiście możemy ale wpierw poczytajmy, a najlepiej poznajmy miejsce które zwiedzamy, poczujmy jego klimat. Nie zakładajmy ze cena powinna być 5 razy niższa, taki mały nietakt będzie zazwyczaj nagrodzony miną pełną politowania. Szybko spostrzeżemy zasady na jakich funkcjonuje społeczeństwo i nie słuchajmy się ślepo stereotypów i plotek. A z drobnych uwag, cena litra benzeny w większości Państw Afrykańskich jest zbliżona do cen Europejskich. Nie wymagajcie więc że skoro za dolara kupiliście 8 bananów, górę mango i te przepyszne marakuje to taksówka powinna być proporcjonalnie tańsza. ( z drugiej strony nie dajcie się nabrać, cena taxi za km nigdzie nie będzie droższa jak u nas :) )
 
 

                                                  









czasem nie wiem co odpowiedzieć

   
to było chyba rok temu, gdzieś na lotnisku gdzieś o ile pamiętam w Mombasa. Wracałem z 2 tygodniowej wyprawy po pięknych parkach narodowych. Afryka budzi dziwne emocje, umorusany, zmęczony i spalony od słońca musiałem już wracać do szarej rzeczywistości. Ostanie promienie zachodzącego słońca dodatkowo potęgowały czerwień ziemi z której wspinały się bananowce. Zdałem już plecak i jak zawsze wyszedłem zapalić w charakterystycznej budce przed lotniskiem, pożegnać się z Afryką i ostatni raz odetchnąć nią nim zacznę tęsknić za tym miejscem już w samolocie. Miałem jeszcze tylko zmienić ubranie z wygodnych ozdobionych odciskiem łapy psa ubrań na dżinsy i europejski T-shirt i znów się nim stać. Leciałem jednak przez Addis Abebę a tamtejsze lotnisku przypomina niemal międzygalaktyczną stację, więc jeszcze chwilę. Nie myślałem o kosmicznych rozwiązaniach tego lotniska, poza starym telewizorem służącym prawdopodobnie do wyświetlania przyszłych odlotów reszta jest bardzo analogowa. Oczekiwanie na kolejny lot jest tam dość niecodziennym przeżyciem i choć może nie jest tak wygodne jak w Europie ma swój urok. Musisz znaleźć sobie ustronny kawałek podłogi, bo siedzące są zazwyczaj zajęte i możesz podziwiać to miejsce. Sklepiki w strefie bezcłowej przedstawiają przykurzone eksponaty muzealne i właściwie poza Chińczykami którzy kupują na potęgę kartony Marlboro nikt tam nie zagląda. Tłumy ludzi z najróżniejszych miejsc na świecie przewalają się przez to lotnisko. Od globtroterów po mieszkańców małych państw o których nie słyszałem, mieszkańcy innych światów mijają się zajęci swoimi sprawami. Często z nudów wyszukuje w goglach nazwy miast jakie wyświetla stary telewizor i szukam ich na mapie. Bardzo polecam to lotnisko choćby dlatego by zobaczyć współczesną wieże Babel, zresztą udając się do Afryki zazwyczaj wcześniej czy później tam traficie. Takie miejsca to jednak temat na zupełnie inną opowieść. Wracamy zatem do budki w Mombasie, palenie papierosów poza setkami chorób na które zapewne zapadnę jak głosi nadruk na każdej z paczek daje możliwość spotkania przypadkowych osób. Tak też spotkałem grupę wycieczkowiczów z polski, to zresztą nie wymagało zaawansowanej dedukcji. Czerwone od słońca twarze ze śladami po biżuterii która ocaliła małe fragmenty skóry od poparzenia. Dość nietypowy strój, to znaczy byłby typowy gdzieś w Sopocie podczas walki o miejsce na plaży. Kartoniki przy bagażu podręcznym dopowiedziały tylko nazwę biura organizatora. Byłem chyba uznany za dość nietypowe zjawisko bo i zasypany pytaniami. Stało się to od razu gdy na pytanie z jakiego biura przyleciałem odpowiedziałem że z żadnego. Zapewne i tak został bym uznany za "nietypowego turystę" miałem plecak, spodnie z wieloma kieszeniami i długą koszulę a nie jaskrawą koszulkę z jakimś napisem  i spodenki do kolan plus ewentualne adidasy. Nie doznałem też poparzeń słonecznych a co najważniejsze nie narzekałem a rozkoszując się miejscem wręcz odwrotnie. Zdaje się wstąpiłem właśnie w dyskusję jak to był beznadziejny hotel i takie tam. Oczywiście pierwsze pytania były dość standardowe. Czy mnie nie porwali, wąż nie ugryzł a komar nie zjadł i w ogóle czy się nie boję tak sam jakby wszelkie nieszczęścia spadały wyłącznie na ludzi pozbawionych voucherów hotelowych . Szybko jednak ustaliliśmy że w sumie to jestem chyba cały i raczej wszystko jest ze mną ok, obyło się nawet bez jakichkolwiek badań. Turyści pokiwali bez zrozumienia głowami i ku mojemu zaskoczeniu zadali pytanie - czy można polować na zwierzęta które im pokazywałem w telefonie? Oczywiście nie mam zwierząt w telefonie tylko ich zdjęcia.
 - nie, nie można polować na zwierzęta, chyba że jest to metafora robienia im zdjęć.
Parki narodowe w Kenii , Tanzanii, Ugandzie ale także na zachodnim wybrzeżu jak Mole są pilnie strzeżone. W wielu miejscach strażnicy mogą bez ostrzeżenia strzelać gdy zauważą broń u kogoś na terenie rezerwatu. W parkach narodowych obowiązują zasady którym należy się podporządkować. Dlaczego o tym pisze? Często zdarza się że ich nie przestrzegamy, tam zwierzęta są na wolności a mimo to traktujemy je jak występujące w cyrku. Więc : nie karmimy zwierząt, nie robimy im zdjęcia z lampą błyskową, nie staramy się pogłaskać słonika i nie wysiadamy z samochodu terenowego bez zgody przewodnika. Powinniśmy robić wszystko by chronić te piękne zwierzęta. Czasem myślę ze świadomość konieczności ich ochrony jest dużo większa u biednego, często głodnego i niewykształconego mieszkańca tych rejonów jak u przyjezdnych. Myślę że łamanie tych zasad które to często obserwuje wynika z tego że przewodnik lub ochrona parku nie zwraca nam zbyt radykalnie uwagi. Powodem jednak bardzo grzecznego zwrócenia uwagi nie jest fakt że zasady można ignorować a fakt że są po prostu mili i sądzą że zwykłe spojrzenie powinno już nas powstrzymać. Może podam przykład, często siedząc  w jakiejś lokalnej knajpce proszę o popielniczkę, z powodu braku informacji czy mogę w tym miejscu palić czy nie zakładam że jednak tak. Przynajmmniej tak było kiedyś. Jeśli w danym miejscu nie można jednak palić kelnerka w odpowiedzi na prośbę o popielniczkę uśmiechnie się i odpowie że za chwilę ją przyniesie. Informację że nie można jednak palić w danym miejscu jest fakt ze jednak jej nie przynosi. Powiedzenie klientowi stanowczo że nie może czegoś robić nie w chodzi w grę i liczy na to że klient sam się domyśli. Wracając do parków narodowych domyślcie się czego nie powinno się w nich robić. Dzięki tej ochronie, dzięki też wam jako turystom nadal możemy zobaczyć tzw. wielką piątkę. Podziwiać majestatyczne słonie, żyrafy z ich rzęsami których zapewne zazdrości każda kobieta czy zabawne Pumba czyli Guźce. Wiem że bilety do rezerwatów są drogie ale na prawdę warto i wydać te kilka dolarów i zobaczyć te niesamowite zwierzęta jak żyją. Nasze pieniądze na pewno nie zostaną zmarnowane i ocalają te zwierzęta.  Zainteresowanym bardzo polecił bym film Wirunga, nie tylko pokazuje ten park w Kongo ale przede wszystkim jak niewiele on i jego mieszkańcy obchodzą europejskie firmy zainteresowane wyłącznie ropą naftową której złoża leżą na jej terenie. Niestety nie jest on dostępny zdaje się poza komercyjnymi portalami gdzie można go znaleźć.



 


    cukierek albo psikus


Często nawet doświadczeni podróżnicy po tym kontynencie spierają się o pewną kwestię. Nim jednak ją poruszę i przedstawię ich punkty widzenia postaram się w formie mam nadzieje czytelnej przedstawić jej źródło. Temat jest trudny a moje pióro a raczej klawiatura gdyby nawet było sprawniejsze nie oddało by go w pełni. Nie oddadzą też go zdjęcia bo i przyznam że nie miałem odwagi ich robić. Z drugiej strony jest znany, nie wywołuje w nas emocji i jest wręcz powszedni a gdy spotykamy go zmieniamy kanał w TV lub stronę w gazecie. Bo kto z nas nie widział głodujących dzieci na ulotkach UNICEF, gdy w poobdzieranych koszulkach z widocznymi objawami niedożywiania błagają o cokolwiek co mogą zjeść lub wymienić na jedzenie. Kto z nas nie zna tego z telewizji , plakatów, gazet i broszur. A kto zna to z dotyku wychudzonej rączki starającej się znaleźć cokolwiek w naszych kieszeniach gdy robimy mu zdjęcie. Gdy siada obok nas z nadzieją że go ze sobą weźmiemy lub chwyta nas za nogawkę spodnie i patrzy swoimi niewinnymi oczyma w nadziei że zmienimy w jego życiu cokolwiek choćby tę chwilę. Gdy staram się zacisnąć zęby i nie uciec z miejsca które wywołuje wyrzuty sumienia lub by ukryć gdzieś twarz. Kiedyś, dawno temu zabłądziłem do wioski gdzieś w zachodniej Afryce. Przewodnik poza mną zabrał 2 kobiety, zdaje się z Francji. Wioska leżała w środku gęstego buszu i minęło kilak godzin nim do niej dotarliśmy idąc wzdłuż wysychającej rzeki. Po ceremonii obdarowania szefa wioski i oficjalnego zaproszeniu do niej obległy nas dzieci. To dość typowe, bywałem w podobnych miejscach wiele razy ale nigdy nie uodporniłem się na ten widok. Pamiętałem dokładnie wioski w Kenii czy w innych miejscach. Pamiętałem wioski nomadów gdzie niedożywione pozbawione rodziców dzieci oblegały mnie błagając o cokolwiek do jedzenia. Wioski gdzie na kilak dorosłych osób przypadało dziesiątki dzieciaczków liczących 2 do 5 lat. Pamiętałem wioskę w której spotkałem małżeństwo belgów których ten widok tak dotknął że tam zostali już na zawsze zakładając przytułek i postanowili pomagać mimo że miała być to tylko wakacyjna wycieczka. Kobiety jednak chyba miały ciut inne doświadczenie chwyciły kilkoro dzieci za rączkę i tak poczęły oglądać wioskę. Dzieci nie puszczały a czas było wracać, rywalizowały o każdy palec dłoni kobiet idąc tak z nimi powrotną drogą. Jeden z nich był ciut starszy może miał 6 lat i niósł starą puszkę. Widać było że jest to coś najcenniejszego i chciał przekupić nią przychylność turystki podnosząc ją i uśmiechając się . Oczywiście dzieci pragnęły nie być głodne, mieć ubranie a nie strzępy szmat jakie nosiły. Zresztą większości były poubierane w coś co można nazwać łatą, bo każdy fragment ich ubrania pochodził z innej zapewne znalezionej rzeczy często pozszywanej drutem lub sznurkiem. W końcu chłopczyk widząc że maleńkie dzieci mają większą szanse otworzył puszkę i wyją z niej szczura a dokładnie to małego wielkoszczura ( szczur afrykański często będący obiektem polowań ze względu na doskonałe mięso – Wikipedia). Turystki odskoczyły jak oparzone odtrącając mocno maleńkie dzieci i poczęły wycierać ręce chusteczkami i wcierać najrozmaitsze kremy antybakteryjne. Odepchnięte dzieci starały się znów chwycić swoją nadzieje na zaspokojenie głodu ale turystki przyspieszyły kroku. Kilkuletnie dzieci nie miały szansy ich dogonić, więc stanęły po chwili gdy bose potykały się na wąskiej ścieżce. Kobiety znikały im z oczu nadal wycierając z wyraźnym obrzydzeniem starannie ręce i wyczerpując zapasy kosmetyków.
Zacząłem od kwestii spornej, mianowicie czy powinniśmy obdarowywać te dzieci i czym: słodyczami, długopisami a może czymś co często widziałem mianowicie firmowymi smyczami? Widziałem już całą elitę firm branży elektronicznej na szyjach tych dzieci w formie breloczków a może jednak czymś innym? Przemyślcie sami, tym razem nie napisze co robię, napisze jedynie że obdarować je powinniśmy takim samym szacunkiem na jaki zasługuje każdy człowiek, zrozumieniem, współczuciem i troską. Z drugiej strony zastanawiam się czasem po powrocie co odpowiedzieć gdy słyszę pytanie „kierowniku poratuje pan na flaszeczkę zbieramy” i widzę 2 letnie dziecko trzymające moje herbatniki i częstujące nimi braciszka gdzieś tysiące km stąd. Pod rozwagę ….   







    Bara-Bara (swahili - droga)

Drogi Afryki. Nie będę się rozwodził jak są w fatalnym stanie, sama nazwa w swahili dość dobrze to obrazuje Bara-Bara. Często na tych drogach spotkacie kawałki palm, pniaków , opony. Nie są to pozostawione rzeczy, to coś co jest u nas nazywane „śpiący policjant” niestety wypadków drogowych jest wiele a to lokalna ludność stara się im zapobiec. W niektórych częściach tego kontynentu spotkacie takie same przeszkody ale mają znaczenie militarne. Zazwyczaj gdzieś na ich wysokości może być posterunek wojskowy, ale znając naszą skłonność do nadinterpretacji  nie będę ich opisywał bo zaraz z tego może wyjść strefa działań wojennych a wcale nie o to chodzi. Nie róbcie zdjęć posterunkom lokalnej policji czy wojsku, nawet jeśli przejście graniczne wygląda żałośnie a strażnik jest w podartej koszulce, wykonujcie ich polecenia. To nadal jest wojskowy czy policjant, bardzo serio traktuje swoje obowiązki a karabiny nie służą im do ozdoby. Zazwyczaj spotykam się z tym że mieszkańcy tamtego świata gdy mają jakieś powierzone zadanie, są właśnie wojskowymi, budowlańcami itd. szanują swoją pracę. Możecie spotkać kogoś kto chodzi codziennie do pracy w garniturze, choć ma jeden, jedną koszulę i nie ma butów to szacunek do pracy jakakolwiek by nie była, np. kopacza rowów nakazuje mu ubrać się godnie. Zobaczycie też dzieci idąc do szkoły w kolorowych ubrankach. To prawdopodobnie jedyne co mają ale codziennie rano ten mundurek jest uprany i wyprasowany, mimo że poprzecierany ze starości jest powodem do chluby. 
 
Czasem ktoś mnie pyta na czym właściwie polega różnica pomiędzy nami a mieszkańcami Afryki. Zasadniczo na niczym, mamy takie same potrzeby takie same marzenia. Różni nas natomiast szacunek dla innych, do ich pracy czy do rzeczy, przyrody. Wyrzucamy  produkty bo zbliża im się termin przydatności do spożycia, rzeczy gdy nam się znudzą. Tak na prawdę nie szanujemy nawet własnego wysiłku bo przecież musieliśmy na nie zapracować. Pamiętam jak w rodzinnym domu znaczyło się znakiem krzyża chleb, czy całowało go gdy przypadkiem nam upadł. Teraz wydaje się to nam śmieszne, zabobonne. Owszem zabobonne na pewno tak, ale czy właśnie nie oznaczało szacunku do pracy jaką wykonaliśmy by go kupić, jaką wykonał młynarz, piekarz czy na początku rolnik. Afrykanie szanują każdą najmniejsza rzecz. Ze śmieci potrafią wykonywać kolejne przydatne przedmioty. Dzieci z patyka i kawałka plastiku robią sobie zabawki (mimo że podróżuje od dawna nie widziałem by bawiły się atrapami pistoletów w wojnę). Gdy napotkają jakieś niedogodności, na przykład drogi które są tematem przewodnim tej części nie przeklinają budowniczych, ministerstwo infrastruktury czy kogokolwiek, nie wzywają też właściwych dla swoich religii autorytetów , po prostu przemierzają takie drogi jakie są, te asfaltowe i te życiowe.  Szanują przyrodę i raczej trudno było by im wytłumaczyć jak dla sportu czy rozrywki można zabijać zwierzęta. Pokora jest chyba tym co nas różni, pokora przed przyrodą i poszanowanie innych. Z drugiej strony ich ufność ich gubi. Przyjmują z otwartymi ramionami nowości z naszego świata. Uważają go za lepszy , a może po prostu jak my pielęgnujemy przesądy o Afryce oni pielęgnują przesądy o naszej nieomylności. Widać to w ich strojach gdy starają się ubierać się jak biali, a nawet przesadnie akcentować nowe trendy. Widać to w ich historii gdy przyjmowali od Europejczyków prawa nawet te które były w sprzeczności z ich tradycją. O ile kwestię mody można pominąć, niestety ilość wojen , konfliktów lokalnych jakie wszczynali i nadal wszczynają biali wyłącznie dla zysku lub przez swoje upodobanie do dzielenia ludzi na lepszych i gorszych trudno przemilczeć. Tu jednak przekieruje zainteresowanych do literatury gdzie znajdziecie coś o Ruandzie nie Rwandzie czy Rodezji. Można w tym miejscu kontestować czemu pisze o przyjaznych Afrykanach mimo że większość z nas słyszała o Hutu Tutsi itd. Racja, a może powód jest inny. Wpiszmy w google słowa „muzeum” „Belgia” System podpowie nam muzeum czekolady, muzyki a nawet frytek.  Jakoś nie widzę Królewskie Muzeum Afryki Centralnej w Tervuren które przedstawiam historie okupacji Afryki, skalę zbrodni jakiej tam dokonali Belgowie. Zapewne jednak frytki mają doskonałe. A samo muzeum też nie powstało z jakiś wyrzutów sumienia. Bo nawet mało znaczący pisarz Mark Twain nie poruszył cywilizowanego świata i nakłonił do zaprzestania procederu. Więc może czasem warto poszukać odpowiedzi zamiast najłatwiejszych skojarzeń. Mały eksperyment z wyszukiwarka pokazuje nam że łatwiej nam żyć w przesądach jak zmierzyć się z prawdą, wolimy ją przemilczeć. Belgowie zaś postawili budyneczek i sprawę ludobójstwa w sumie mają załatwioną a to że grabili dziesiątki lat w sumie kto o tym pamięta, to na pewno nie była ich wina to tzw. tamci.  Zresztą gdy słyszę w Portugali o tęsknocie za podbojami, za imperium i koloniami, ba nawet słyszałem to z ust przewodnika trochę mnie to dziwi widząc co uczynili z Afryki zachodniej. Nieopacznie zacząłem podążać z tematem w zbyt kłopotliwym kierunku, więc wracam do nurtu - porad i spostrzeżeń. Często słyszałem z opowiadań że Afrykanie traktują Europejczyków jak bankomaty. Trochę jest w tym racji ale też nie popadajmy w kolejny stereotyp. Słowo Mzungu które często pada w opowieściach jest interpretowane jako obraźliwe w stosunku do białych i przedmiotowo nas określa. Nie jest to prawda Mzungu znaczy tyle co Europejczyk nic więcej. Afrykanie przyjmują że wszyscy biali są bogaci. Nasze pochodzenie by nie użyć słowa rasa jest wystarczająca przepustką by wejść do dowolnego hotelu czy sklepu gdzie oni nie mają wstępu. Myślę więc że stereotypy są tak samo zakorzenione po obu stronach. My więc musimy uważać by nie być naciągnięci na pieniądze Oni zaś powinni pamiętać że są gospodarzami w własnym domu.   
 

   Guziec - taka świnia z Afryki

 Pumba, to zwierzę spotkacie właściwie wszędzie zarówno na terenie parków narodowych jak i grzebiące w śmietnikach na strajku jakiejś wioski. Zresztą podobnie jak pawiany które uchodzą za największych łobuzów i psocą gdzie tylko mogą ( BW proponuje na nie uważać, samce mogą być niebezpieczne, zresztą sam ich wygląd budzi respekt, a reszta może wam zwinąć każdą rzecz od pasty do zębów po jedzenie). Dlaczego wybrałem na przerwę od poważniejszych tematów właśnie guźca? Może ze względu na jego komiczność. Z pozoru wygląda na groźne, uzbrojone w rogi czy raczej kły zwierzę przypominające dzika, takiego mniejszego dzika ale z bogatą przeszłością. Jednak powszechnie nie jest traktowane jako hmm.. powiedzmy że nie jest geniuszem sprytu i przebiegłości o intelekcie nie wspominając. Jedna z przypowieści mówi że przestraszone ucieka w prostej linii z ogonem niczym antenka. To akurat jest faktem, nie wiem tylko czy dalsza część owej plotki jest prawdziwa. Ucieka tak długo aż zapomni dlaczego ucieka. Wtedy staje jak wryte co w konsekwencji powoduje że  stanowi największą składową diety drapieżników. Cóż nie raz widziałem sterczący ogon gnający przez busz za którym podążały mniejsze ogonki maleńkich świnek.
Tanzańczycy nazywają czasem guźca - Kenia Express. Nie wiem czy to kpiąca forma czy tylko opisująca różnice pomiędzy tymi narodami. Przyznam że faktycznie energia Kenijczyków jest do pozazdroszczenia w przeciwieństwie do Tanzańczyków którzy tak często jak Kenijczycy mówią Hakuna Matata ( nie ma problemy) mówią Pole Pole ( wolniej wolniej). Oczywiście to tylko przypowieści bo po każdej stronie spotkacie tak zaradnych jak leniwych ludzi. Z drugiej strony jeszcze nie słyszałem że coś jest niemożliwe w Kenii, jeśli macie jakiś problem np. z safari a  przewodnik czegoś nie może wam zorganizować to na pewno zna kogoś kto zna kogoś kto to zrobi. Hakuna Matata

Kwiaty Afryki


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz